Ojciec człowiekowi wilkiem / Wolf Man

Podczas gdy spora grupa twórców wyznacza nowe horyzonty dla horroru, Leigh Whannell ani myśli o rewolucji. W "Naznaczonym: Rozdziale 3", który był jego reżyserskim debiutem, Australijczyk kontynuował znaną serię i niczym się nie wyróżnił. "Niewidzialny człowiek" dał mu szansę na przepisanie klasycznego filmu Jamesa Whale’a z 1933 roku i zaskakiwał aktualnym komentarzem na temat ukrytej przemocy

Jan 20, 2025 - 13:18
 0
Ojciec człowiekowi wilkiem / Wolf Man
Podczas gdy spora grupa twórców wyznacza nowe horyzonty dla horroru, Leigh Whannell ani myśli o rewolucji. W "Naznaczonym: Rozdziale 3", który był jego reżyserskim debiutem, Australijczyk kontynuował znaną serię i niczym się nie wyróżnił. "Niewidzialny człowiek" dał mu szansę na przepisanie klasycznego filmu Jamesa Whale’a z 1933 roku i zaskakiwał aktualnym komentarzem na temat ukrytej przemocy wobec kobiet. Sukces tej opowieści sprawił, że wytwórnia Universal ponownie zapragnęła wskrzesić swoje uniwersum potworów. Pierwotnie gwiazdą "Wolf Mana" miał być Ryan Gosling, a reżyserem – jego dobry znajomy Derek Cianfrance. Ostatecznie padło właśnie na Whannella i choć ten wybór można łatwo zrozumieć, coś poszło nie tak. "Wilkołak" zestarzał się dużo gorzej niż "Dracula" czy "Frankenstein", odświeżenie filmu George'a Waggnera miało więc sens. Problem w tym, że "Wolf Man" jest marnie napisany i zbyt czytelny, a zamiast przerażać – bawi nietrafionymi pomysłami. Chyba nie o takie kino grozy walczył Universal…    Otwierająca sekwencja przybliża dzieciństwo Blake'a (Zac Chandler), który rusza z ojcem (Sam Jaeger) na polowanie. Bohaterowie muszą nagle chronić się przed dzikim stworzeniem grasującym w lasach Oregonu. 30 lat później spotykamy Blake'a (Christopher Abbott) w San Francisco, gdzie mieszka z żoną Charlotte (Julia Garner) i córką Ginger (Matilda Firth). Gdy pisarz dowiaduje się o odziedziczeniu rodzinnej farmy i uznaniu zaginionego ojca za zmarłego, proponuje bliskim wyjazd. Na końcu podróży czeka jednak spotkanie z tajemniczą bestią, która rani bohatera. Mężczyzna zacznie się powoli zmieniać, a leśne zagrożenie wcale nie minie. Co stanie się z jego ciałem i umysłem? Czy Charlotte i Ginger przeżyją? Jak uwolnić się z pułapki, którą staje się odizolowane gospodarstwo?  "Wolf Man" cierpi przede wszystkim na wadę konstrukcyjną. Scenariusz Whannella i Corbett Tuck porządkuje fabularne zdarzenia tak, że praktycznie po kwadransie wiemy już wszystko. Twórcy najwyraźniej nie wierzą w inteligencję widza, skoro na wstępie przywołują lokalną legendę o "Wilczej twarzy" i przenoszonej przez nią chorobie. Później raczą nas prostym dramatem o surowym ojcu i zlęknionym synu, który ustawia całą metaforę i osłabia resztę ekranowych refleksji. Razi też zestawienie wielkomiejskiego stylu życia i światopoglądu z topornie konserwatywną wizją górskiego odludzia. Dorosły Blake musi być oczywiście przeciwieństwem swojego rodzica – wzorcowo opiekuje się córką i domem, akceptuje niezależność i pasje żony. Jego straszliwa przemiana w tytułową istotę symbolizuje lęk przed staniem się kimś na kształt ojca, ale i realne niebezpieczeństwo powielania ojcowskich błędów. Mężczyzna ma prawo się zastanawiać, czy zatrzyma międzypokoleniowy transfer złych wzorców. Z kolei współczesna publiczność może nieśmiało spytać, czy mężczyzna poszedł kiedyś na terapię. "Wolf Man" nie drąży aż tak głęboko, bo bardziej interesuje się czysto fizyczną transformacją rodem z body horroru, pojedynkami wilkołaków oraz banalną prawdą o walce z chłopięcymi demonami.  Whannellowi niespecjalnie wychodzi budowanie napięcia i obmyślanie zagadek; co gorsza twórca stawia na bardzo dosłowny festiwal grozy i potworności. Widok zmienionego Blake'a, który odpiera ataki leśnej bestii, jest tyleż zdumiewający, co komiczny. W dzisiejszych horrorach rzadko zdarza się, by straszono nas w równie naiwny i tradycyjny sposób. Trudno powiedzieć, czy australijski reżyser chce składać tak hołd klasyce z lat 30. i 40., ale osiąga żenujący efekt. Gdyby "Wolf Man" parodiował stare kino, sprawa wyglądałaby inaczej. Niestety film sam siebie traktuje śmiertelnie poważnie i brnie w swoich kuriozalnych rozwiązaniach do samego końca. Koronnym przykładem kiczu są tu ujęcia oddające zaburzoną percepcję bohatera, które lepiej pasowałyby do "Avatara". Pochwalić warto jedynie dobre rzemiosło, na czele z wycyzelowanymi zdjęciami Stefana Duscio, złowieszczą muzyką Benjamina Wallfischa i obezwładniającym dźwiękiem. Ten ostatni najskuteczniej podsyca nasz lęk, podpowiadając, co czai się w mroku i umyka rozgorączkowanemu spojrzeniu. Wielkie nadzieje związane z "Wolf Manem" lokowałem jednak nie w osobie reżysera, tylko w pierwszoplanowym duecie, który tworzą Christopher Abbott i Julia Garner. Oba nazwiska nie należą jeszcze do hollywoodzkiej ekstraklasy, ale talentem nie ustępują największym amerykańskim gwiazdom. Abbott, znany z "Possessora" i "Sanctuary", nie może rozwinąć skrzydeł jako Blake, choć w pierwszej części subtelnie akcentuje niepewność i kruchość bohatera. Z kolei Garner, bezbłędna w "Asystentce" i "Ozark", marnuje swój potencjał w słabo napisanej roli Charlotte. Ciekawym tropem są wyłącznie macierzyńskie rozterki kobiety skupionej na karierze dziennikarskiej. Relacja filmowych małżonków trąci fałszem, ale wina nie leży po stronie obsady. Znów zawiedli scenarzyści, którzy wybierają skróty w nieodpowiednich miejscach. "Wolf Man" stanowi kolejny dowód na to, że aktorzy sami nie uratują filmu i nie odmienią magicznie tekstu. Wierzę, że Abbott i Garner szybko się odkują, a jaki los czeka Whannella? Z jednej strony Fabryka Snów zawsze potrzebuje takich pracowników. Z drugiej, artystyczna i kasowa porażka może zablokować jego reżyserskie plany. W alternatywnej rzeczywistości ocenialibyśmy horror z Goslingiem, który przynajmniej wywołałby medialny szum. A tak jutro zapomnimy o "Wolf Manie" i Universal pewnie schowa głęboko swój kuferek z potworami.               

What's Your Reaction?

like

dislike

love

funny

angry

sad

wow