O potrzebie edukacji zdrowotnej

Interwencja ministra obrony narodowej wicepremiera Kosiniaka-Kamysza, aby przedmiot „edukacja zdrowotna” był dla uczniów nieobowiązkowy, wywołała zrozumiałe poruszenie w środowiskach lewicowych i liberalnych. Trudno bowiem zrozumieć dlaczego tylko część młodzieży szkolnej ma pozyskiwać wiedzę na temat podstawowych zasad ochrony swojego zdrowia. Przecież od dziecka powinno się wiedzieć jak postępować z własnym ciałem, jak żyć higienicznie, jak […] The post O potrzebie edukacji zdrowotnej appeared first on Liberté!.

Jan 22, 2025 - 13:57
 0
O potrzebie edukacji zdrowotnej

Interwencja ministra obrony narodowej wicepremiera Kosiniaka-Kamysza, aby przedmiot „edukacja zdrowotna” był dla uczniów nieobowiązkowy, wywołała zrozumiałe poruszenie w środowiskach lewicowych i liberalnych. Trudno bowiem zrozumieć dlaczego tylko część młodzieży szkolnej ma pozyskiwać wiedzę na temat podstawowych zasad ochrony swojego zdrowia. Przecież od dziecka powinno się wiedzieć jak postępować z własnym ciałem, jak żyć higienicznie, jak unikać zarażeń i zakażeń, jak ważne są szczepienia ochronne itp.

Oczywiście wiadomo, że niechętny stosunek części społeczeństwa do tego przedmiotu wynika z uprzedzeń dotyczących tych tematów znajdujących się w jego podstawie programowej, które dotyczą edukacji seksualnej. Traktowanie seksu jako tabu, swoistej nieczystości moralnej, to głęboko zakorzeniony w wielu środowiskach wpływ formacyjny Kościoła katolickiego. Edukacja seksualna, której celem jest nauczenie radzenia sobie z popędem seksualnym, aby uniknąć życiowych dramatów związanych z niechcianą ciążą, seksualną przemocą czy molestowaniem w niektórych środowiskach traktowana jest zatem jako nauka seksualnej rozwiązłości, szkodliwej dla dzieci. Dlatego nietrudno było fundamentalistycznej organizacji Ordo Iuris zwołanie wiecu w Warszawie i w kilku innych miastach pod hasłem protestu przeciwko „seksualizacji dzieci”. Podczas tych wieców uczestnicy mogli wysłuchać wielu „światłych” uwag działaczy Ordo Iuris, między innymi znanej z obskurantyzmu byłej kuratorki Barbary Nowak.

Nieprzekonujący jest populistyczny argument, że o uczestnictwie dziecka w edukacji zdrowotnej decydować powinni jego rodzice. Po pierwsze jakoś nikomu nie przychodzi do głowy, aby rodzice decydowali czy dziecko ma się uczyć biologii lub matematyki. Po drugie zaś, dzieci nie są własnością rodziców. W procesie wychowawczym rodzice nie mogą podejmować decyzji, które szkodzą dzieciom, chociaż sami uważają inaczej. Rodzic może sam unikać szczepień, ale nie pozwalając zaszczepić swojego dziecka, popełnia przestępstwo. Szeroko ostatnio komentowany jest przykład zagłodzenia trzyletniej dziewczynki, którą rodzice karmili wyłącznie winogronami wierząc, że wyjdzie to jej na dobre. Decyzje o tym, czego dziecko ma się uczyć w szkole publicznej muszą mieć wyłącznie podstawy naukowe, a nie religijne czy wynikające z kulturowych mitów i stereotypów.

Wynika stąd naturalny wniosek, że nie należy ulegać zacofanym poglądom i trwać przy uczynieniu z „edukacji zdrowotnej” przedmiotu obowiązkowego. Kiedy jednak spojrzy się szerzej na tę sprawę, nasuwają się pewne wątpliwości. Przede wszystkim trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie czy chodzi o to, aby zagrać na nosie konserwatystom, czy o to, by rzeczywiście poprawić stan zdrowotności w Polsce. Nie ulega wątpliwości, że zwolennicy obowiązkowego nauczania tego przedmiotu odpowiedzieliby twierdząco na to drugie pytanie. Skoro tak, to trzeba wziąć pod uwagę dwie istotne sprawy. Po pierwsze, reakcja uczniów i ich rodziców na brak możliwości wyboru, a po drugie – rzeczywiste możliwości skutecznego przekazania im wiedzy z tego przedmiotu.

Wprowadzanie czegokolwiek na siłę, wbrew woli części jakiegoś środowiska, zawsze powoduje opór i negatywny stosunek do innowacji. Niektórzy uczniowie, często będąc pod wpływem rodziców, mając niechętny stosunek do nowego przedmiotu, mogą oddziaływać także na tych, którzy początkowo z zainteresowaniem podeszli do jego programu. Tak często się dzieje w uczniowskim środowisku, zwłaszcza wtedy, gdy krytycy „edukacji zdrowotnej” mają w tym środowisku autorytet, chociaż stanowią mniejszość.

Druga wątpliwość dotyczy sprawy znacznie poważniejszej, jaką są umiejętności nauczycieli w zakresie edukacji zdrowotnej, a zwłaszcza seksualnej. Przecież większość osób w tym środowisku ma taki sam stosunek do seksu, jak przeciętni, wychowani w etyce katolickiej Polacy. Jak mają oni sprawić, aby uczniowie nauczyli się bez skrępowania i bez głupiej wesołkowatości mówić o stosunkach seksualnych, o narządach płciowych, o orientacjach seksualnych, o zachowaniach pedofilskich czy o korygowaniu płci. Jak nauczyć dzieci normalnego podejścia do zdrowia seksualnego, skoro dla samych nauczycieli może być to trudne, tym bardziej gdy w kościele słyszą, a w prasie prawicowej czytają o zbrodniczej seksualizacji dzieci i uczeniu ich masturbacji. Do tego dochodzi kryzys kompetencyjny polskiej szkoły, która nie jest otwarta na otoczenie edukacyjne, w wyniku czego przyszli nauczyciele „edukacji zdrowotnej” pozbawieni są wsparcia ze strony szkół wyższych i rozmaitych organizacji pozarządowych. Niewiele szkół przekazuje uczniom informacje na temat rozmaitych działań rozwojowych w systemie pozaszkolnym. Efekty edukacji zdrowotnej mogą w tych warunkach być takie, jak w przypadku nauki o państwie czy biznesie – formalnie cel został osiągnięty, bo szkolenie się odbyło, choć rzeczywiste kompetencje przeszkolonych nie uległy istotnej poprawie.

Biorąc powyższe pod uwagę, fakultatywność przedmiotu „edukacji zdrowotnej”, na co ostatecznie zgodziła się ministra Nowacka, nie ma większego znaczenia, pod warunkiem, żeby nie odpuszczać debaty na ten temat i działań jej towarzyszących. Chodzi bowiem o to, aby edukacja zdrowotna miała charakter powszechny i uporczywy. Nie należy więc toczyć walki o przedmiot w szkole, która ze szkodą dla celu edukacyjnego może być wykorzystana politycznie w kampanii prezydenckiej, ale o edukację zdrowotną w całym społeczeństwie. Potrzebna jest zatem szeroko zakrojona kampania informacyjna oparta nie tyle na bezpośrednim atakowaniu stereotypów i przesądów, co na pokazywaniu korzyści z uwalniania się od religijnych i kulturowych zakazów i nakazów. Tylko dzięki spokojnemu, pozbawionemu zaciekłości przekonywaniu można naruszyć i w końcu obalić ten wielowiekowy bastion religijnej indoktrynacji i kulturowej hipokryzji.

Autor założeń programowych „edukacji zdrowotnej”, prof. Maciej Banach twierdzi, że edukacja ta powinna zaczynać się od szkoły po to, by dzieci wpływały prozdrowotnie na rodziców. Aby wyposażone w wiedzę naukową domagały się od nich poddawania się systematycznym badaniom lekarskim, rezygnacji z używek tytoniowych i alkoholowych czy stosowaniu racjonalnego żywienia. Prof. Banach ma oczywiście rację, bo we współczesnych rodzinach dzieci również mają prawo zgłaszać swoje oczekiwania, zwłaszcza wtedy, gdy są one oparte na wynikach badań naukowych. Niezależnie jednak od tego, edukacja zdrowotna nie może kończyć się na szkole, ale powinna być świadomym działaniem państwa, zainteresowanego poprawą świadomości zdrowotnej obywateli. Chodzi więc o stworzenie systemu promocji zdrowia fizycznego i psychicznego we wszystkich jego aspektach.

Takiej, szeroko zakrojonej kampanii informacyjnej nigdy nie było w III Rzeczpospolitej. Kościół katolicki i konserwatywna prawica robiły wszystko, aby utrzymać młodzież w ciemnocie zwłaszcza, gdy chodzi o sprawy związane z seksem. Młodzi ludzie pozyskują wiedzę na ten temat z wulgarnych przekazów swoich rówieśników lub z internetowej pornografii. Zamykanie dostępu do rzetelnej wiedzy na temat seksualności w obawie przed rozwiązłością i degradacją moralną, paradoksalnie do tej rozwiązłości i degradacji prowadzi. Znacznie lepiej było pod tym względem w czasach PRL-u. Szeroko rozpowszechniane były wówczas oparte na naukowej podstawie, ale napisane prostym językiem broszury informacyjne dla młodzieży: „Co powinna wiedzieć każda dziewczyna” i „Co powinien wiedzieć każdy chłopiec”. W kraju zdominowanym przez katolicką ortodoksję nic podobnego nie było publikowane. Populistyczni politycy skłonni byli nawet poprzeć ruch antyszczepionkowy, byle tylko pozyskać wyborców, więc tym bardziej ulegali presji biskupów.

Kampania zdrowotna powinna być prowadzona stale, nie może więc być działalnością akcyjną. Powinna być ona koordynowana przez Ministerstwo Edukacji Narodowej i Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej. Resorty te powinny współpracować ze szkołami zdrowia publicznego, uniwersytetami medycznymi i organizacjami pozarządowymi w szerzeniu oświaty zdrowotnej w systemie pozaszkolnym. Kursy, spotkania i wydarzenia powinny być kierowane do uczniów, nauczycieli, a także do innych środowisk mających kontakt z młodzieżą. Należy doszczętnie zlikwidować wszelkie pozostałości władzy Czarnka nad szkołami, który zabraniał organizacjom pozarządowym, zwłaszcza edukatorom seksualnym, dostępu do szkół. Teraz szkoły pod naciskiem kuratoriów powinny być szeroko otwarte na przykład dla Grupy Ponton, prezentującą bazę wiedzy na temat różnych zagadnień związanych z seksem, ciałem, antykoncepcją, ciążą i unikaniem przemocy seksualnej. Trzeba również dbać o to, aby dostępu do szkół nie miały te organizacje, które jak Ordo Iuris sieją mity i zabobony. Szkoła musi być oparta na wiedzy naukowej, a nie na wierze.

Takie działania edukacyjne, prowadzone szerokim frontem, ale bez zbytniego szumu medialnego i światopoglądowych sporów, mogą okazać się o wiele bardziej skuteczne w przezwyciężaniu szkodliwych nawyków aniżeli obowiązkowa edukacja zdrowotna w szkołach. Choć oczywiście byłoby lepiej, gdyby była ona obowiązkowa.

The post O potrzebie edukacji zdrowotnej appeared first on Liberté!.

What's Your Reaction?

like

dislike

love

funny

angry

sad

wow